czwartek, 2 marca 2017

Lekko spóźnione podsumowanie

Ależ ten czas galopuje - luty to już wspomnienie. A należałoby się dwutysięcznemu szesnastemu jakieś podsumowanie, bo nie był zły, a nawet mogę powiedzieć, że był dobry.
Zaczęłam z przytupem w styczniu - od kursu serowarskiego prowadzonego przez Joannę  z Akademii Siedliska Pod Lipami. I to był strzał w dziesiątkę - sery wreszcie zaczęły mi wychodzić. Ile ich napsułam wcześniej, najlepiej wiedzą moje psy, zresztą niezmiernie z tego zadowolone.
Pierwsze udane wyroby zjadaliśmy sami, potem rozdawałam wszystkim wokół, a w końcu przyszedł taki czas, że mam kilku swoich stałych odbiorców.
Nie liczyłam na to, ale w sytuacji gdy mamy dużą ilość mleka, coś jednak trzeba z nim robić. Dzielę się nim oraz serami z wielką radością i nie powiem - z satysfakcją również. Fajnie jest nauczyć się czegoś zupełnie nowego, a sam proces wyrabiania sera, ma na mnie niezwykle kojący wpływ. Bardzo lubię je robić, pomimo tego, że często przez to zarywam noce. No i nieraz przysnę, zamiast w porę odwrócić ser, czy też zamieszać w garze o określonej godzinie. Dzięki temu serki wychodzą niepowtarzalne ;)

Goudy, żuławski z czosnkiem niedźwiedzim, jogurt i twaróg

Stado rozrosło się za sprawą kozła - nieodżałowanego Grachosa, a koźlęta po nim są zdrowe i pięknie się rozwijają.

Grachos z kozo-psem


Trzymiesięczna Bella
Bella, z tyłu Berta z mamą Pipsi

Jednak dwie - Frida i Paula nie bardzo chciały mieć  z Grachosem do czynienia. .
Kajtek został w odwodzie i to chyba był jego ostatni raz - koźlęta po nim zwykle są słabe i problemowe. Frida urodziła trojaczki, z których przeżyła tylko kózka Petra, a Paula bliźnięta Maję i Maksa.

Dobrze się śpi za plecami mamy - Petra z Fridą


Paula i Maja


Maks też już nie żyje, powtórzyła się coroczna historia - koziołek rozwijał się dobrze do pewnego momentu, a potem zaczął chorować, osłabł i w końcu odszedł.

Grachos zostawił nam godnych następców. Zwłaszcza  Gustawa - jedynaka Pepsi.

Gustaw Dorodny, Maks i Berni

Jak bardzo Gustaw jest dorodny, okaże się w marcu, bo za jego sprawą, jak też reszty bandy koziołków oraz z powodu choroby Grachosa, wszelkie zaplanowane działania odnośnie stada wzięły w łeb. Ale o tym w osobnym wpisie.
Gdy pożegnaliśmy się z Grachosem, nazajutrz koziołki przeprowadziły się do Iwo i Kajtka.

Głowa Kajtka, Iwo, Gustaw, Berni i Maks

W zeszłym roku po raz pierwszy oddałam swoje koźlęta. I tak trojaczki - koziołki Amelki pojechały do innego stada, oddalonego o około 100 km, a Celinka ze swoim synem pięknym koziołkiem- trochę bliżej, również do stada kóz.

Trojaczki Amelki
Myślałam, że gorzej zniosę rozstania, ale widząc, że ilość kóz przerosła nasze możliwości lokalowe, łatwiej jest mi się z tym faktem pogodzić. Przed oddaniem koziołków pojechałam na "wizję lokalną". Miejsce fajne i dzikie, z wielką ilością przestrzeni - łąką i lasem z dostępem do rzeki, oraz stadko kilku kóz i owiec do towarzystwa. Niezbyt natomiast podobała mi się koziarnia, jednak głupio mi było zaglądać do środka. Stojąc przed wyborem oddać tam, albo zlikwidować, nie zastanawiałam się zbyt długo. Okazało się niedawno, że moje koziołki mają się dobrze, a ponadto są reprodukcyjnymi gwiazdami okolicy.
Zaplanowane dokończenie pomieszczenia dla kozłów nie odbyło się zeszłego roku, ponieważ ekipa, która miała to zrobić, spóźniła się o dwa miesiące. Zaczęli w styczniu tego już roku.


Koziołki zostały przeniesione na zimę do starej obory - dobrze, że jest w rezerwie.
Pepe, Maniek i Cezary - nasze białe kastraty, również przeżyły kolejny rok. Zimę i największe mrozy przetrwały na swoim kawałku ogrodu, w małej przybudówce obok stodoły, bo już nie mieliśmy dla nich innego miejsca. Ale nadal żyją - chociaż z wyrokiem, a może uda się zamienić go na dożywocie - kto wie ?

Ogród - no cóż - pozostał w planach, ale to co posiałam w skrzyniach, udało się znakomicie. A łąka nadal w stanie surowym...




Tak przeleciał 2016, a tu już kolejny rok rozpędził się na dobre, ciekawe co nam przyniesie ?
Z pewnością mnóstwo spacerów, zabaw z psami, emocji dostarczanych przez kozy - przeważnie pozytywnych, smacznych serów i niezmiennie pięknych widoków z okna. I tego się trzymam w tym coraz bardziej niebezpiecznie zawirowanym świecie.




12 komentarzy:

  1. Dużo się działo ,na brak pracy nie możesz narzekać.Robienie serów to musi być wielka frajda.Życzę powodzenia we wszystkich planach i marzeniach.Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak,pracy sporo, ale tak jak piszesz to frajda, zwłaszcza kiedy zjadam smaczne efekty ☺.Pozdrawiam i zdrowia życzę.

      Usuń
  2. Przetwórstwo własne to piękna sprawa chociaż wiem ile to pracy wymaga. Piękne stado. Życzę Wam pomyślności i aby Wam się wiodło :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku, jak ja czekałam na ten wpis. Dziękuję za nowe wiadomości. Piękne zdjęcia, kózki i teren wymarzony. Pozdrawiam, Regina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo,dziękuję i bardzo miło słyszeć, że czekałaś na wieści z lasu.Jakoś ostatnio nie miałam weny, a też dużo działo się nie tylko w domu.
      Serdeczne pozdrowienia ☺

      Usuń
  4. Takie domowe sery to bajka. Sama ostatnio zrobiłam ser żółty z twarogu z suszonymi pomidorami i czarnuszką. Nie byłam do końca zadowolona z efektu końcowego, ale serek został zjedzony. Nie poddaję się, będę nadal ćwiczyć :) Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy kolejny ser będzie lepszy i z pewnością takiego nie kupisz nigdzie :)
      Zapomniałam już, jak smakują ( a raczej nie smakują) te sklepowe...
      Pozdrowienia :)

      Usuń
  5. Jak miło natknąć się na bloga z kózkami :) Pozdrawiam
    Ps. Będę zagadać :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapraszam, co prawda rzadko piszę, ale i tak o kozach najczęściej :)
    Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń