sobota, 27 kwietnia 2013

Jaskółki i reszta

W  niedzielę przyleciały jaskółki i od razu wzięły się do roboty. Oblatują  wszystkie możliwe stare i nowe miejsca, potem siadają na drucie i głośno "kłócą" się pewnie o to, które z nich wybrać w tym roku i ulepić gniazdko. Widzę, że najczęściej kołują obok koziarni ! Dwa lata temu jakoś nas przechytrzyły - potem okazało się, że znalazły sobie miejsce na stryszku, gdzie przechowujemy siano. Rano, gdy otwierałam drzwi, jaskółki karnie czekały siedząc na brzegu otwartej klapy na poddasze i wyfruwały mi nad głową, nie przejmując się zupełnie moją obecnością.


To zdjęcie jaskółki w starej koziarni, teraz zamienionej na składzik drewna. A nasze kozy już od trzech lat mają nowy budynek. Początkowo mieszkały wszystkie razem, ale niestety ze względów bezpieczeństwa trzeba było je rozdzielić, zawsze znajdzie się jakaś wywijająca rogami na prawo i lewo.Teraz mają osobne boksy.
                                        
Baśka i Puci - jeszcze we wspólnym pomieszczeniu. Akurat te dwie kozy  bardzo się lubiły.  Puci (z prawej ) niestety już nie żyje.


Kozy w swoich pokojach - od lewej: Baśka, Puci i Amelka.U Baśki widać jej córkę  Barbie, a w korytarzu  kawałek głowy koziołka Pepe od Puci. Reszta towarzystwa jeszcze gdzieś na łące.
W tym momencie było ich wszystkich razem ( małych i dużych) dziesięć.
Każda koza to osobna historia, na pewno kiedyś je opiszę.

wtorek, 16 kwietnia 2013

Pliszki i reszta

Rozśpiewało się wreszcie ptasie towarzystwo. A bałam się, że pliszki zamarzną! W wielkanocną sobotę spacerowały po trawie i ścieżkach, a potem napadało tyle śniegu!
Sypałam ziarno gdzie się dało, na parapecie jak nigdy dotąd spotykały się trznadle, szpaki, kosy, sikorki i drozdy, ale nigdzie nie widać było malutkich pliszek.
To już po nich - myślałam, za wcześnie przyleciały i zginą.
Na szczęście gdzieś się pochowały i przetrwały  - znowu z gracją maszerują po podwórku.


Drozd, który pierwszego ciepłego wieczoru odśpiewał powitanie siedząc na czubku orzecha, teraz  gdzieś odleciał - możliwe, że szuka pary- mam nadzieję, że jeszcze go usłyszę- z całej ptasiej gromady śpiewa najpiękniej. Ten pierwszy wieczór kiedy wreszcie odezwały się wszystkie ptaki, niestety został także "umilony" przez szczekającą sforę sąsiadów, którzy chyba mają zabetonowane uszy i na pewno w nosie mają śpiew ptaków.
Ale o tym może innym razem... 

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

A po co wam te kozy?

To pytanie jest przewidywalną reakcją na informację, że hodujemy kozy.
A historia z kozami zaczęła się właściwie przypadkiem - kiedy mój mąż mówił coś o krowach, które chciałby hodować,  ja zawsze odpowiadałam - eee tam krowy, ja wolę kozy. Nie przewidziałam, jakie to moje stwierdzenie może mieć konsekwencje.
Pewnego dnia  nasz kolega uratował spod noża pijanego rolnika kozią mamę i parkę maluchów. Kolega zastanawiając się co zrobić, przypomniał sobie mojego męża gadanie o kozach dla mnie (nie wiem dlaczego akurat to moje zdanie wbił sobie do głowy !). No i przywieźli zabiedzoną, wystraszoną kilkuletnią kozę z koźlętami.
Taki był początek mojej z nimi przygody. To fascynujące, wesołe, mądre i przemiłe zwierzęta.
Kozie stadko mam już siedem lat i jest to w tej chwili wyłącznie hobby,  fanaberia - czy jakkolwiek by to zajęcie  nazwać. Czasem mam mleko i robię kozie serki, a czasem kozy nie przynoszą żadnego pożytku. Zżymam się na takie praktyczne myślenie i twierdzę, że owszem - przynoszą pożytek- są dla mnie miłym zajęciem i źródłem radości. Oczywiście są też z kozami problemy - każda hodowla je niesie - trzeba przede wszystkim poświęcić odrobinę czasu i trochę pracy.    
Za to po powrocie do domu, pierwsze kroki kieruję do koziarni, bo tam zapominam o przykrościach i kłopotach istniejących  w tym drugim - miejskim nurcie życia.  

Barbie

czwartek, 4 kwietnia 2013

Zając wielkanocny


Czy ktoś wymyśliłby taką pogodę na Wielkanoc? Cóż, ten rok 2013 musi być chyba inny niż wszystkie lata
Płatki wielkie jak jednogroszówki wiatr wciskał do oczu, no i aparat w związku z tym został w domu. Ale spacer musiałam " odbębnić", inaczej psy nie dałyby mi spokoju - zawsze wiedzą kiedy mam wolne....
Na świeżym puchu zaznaczył swoją wędrówkę zając- widać było, że był tu niedawno.
Pies złapał wiatr i pobiegł... Stanęłam nieruchomo prawie jak drzewa wokół  i czekam...Po chwili widzę - kica mój znajomy zajączek - zawsze w tym samym miejscu się spotykamy i taki pech- jak się spotykamy - nie mam aparatu...No cóż popatrzyliśmy sobie tylko w oczy...I rzeczywiście w takich spotkaniach jest coś magicznego.
Szkoda tylko zdjęcia, którego nie ma -już nigdy bez aparatu nie wyjdę na spacer !