czwartek, 5 lutego 2015

Psi los czyli nigdy nie mów nigdy

Zawsze myślałam, że nigdy tego nie zrobię. Nigdy nie napiszę donosu. A jednak postanowiłam to zrobić i zrobiłam.
Ale zacznę od początku.
Zeszłej zimy kiedy kończyło mi się siano dla kóz poprzez ogłoszenie trafiłam do pewnego gospodarstwa.
Siano zostało kupione a przy okazji stwierdziłam, że mieszkająca tam miła staruszka ma dużą ilość kur. Sprawdziłam co jedzą i kupiłam jajka. Smakowały tak jak powinny smakować. Początkowo odbierałam jajka w domu syna owej gospodyni, ale wygodniej mi było przyjeżdżać samej, bez umawiania się.
I tak też zrobiłam.
To było upalne, czerwcowe popołudnie. Na podwórku zobaczyłam dwa uwiązane na ledwie dwumetrowych łańcuchach psy. Ich budy stały na zakurzonym od zaschniętego błota, pozbawionym jakiegokolwiek drzewka placu. Pies z budy bliżej furtki nie miał żadnego skrawka cienia, a jedyną alternatywą ucieczki przed słońcem była malutka, rozgrzana prawie do czerwoności budka. Drugi miał trochę dłuższy łańcuch i  miał to "szczęście", że mógł schować się w cieniu betonowego murka.
Wzięłam jajka, zapłaciłam  i poszłam do samochodu. Ale musiałam przejść obok tych nieszczęsnych psów. No i nie mogłam... zawróciłam.
Ooo coś pani zapomniała ? - zdziwiła się staruszka na mój widok.
Nie - powiedziałam - ale czy mogłaby pani dać tym psom wody - jest taki straszny upał, a jeden przecież nie ma się gdzie schować i widać, że jest mu bardzo gorąco. 
Babulka zakrzątnęła się i wyciągnęła ze stodoły jakiś zardzewiały garnek mówiąc, że przecież one nie chciały pić, jak im przed chwilą dawała. Ale wlała do garnka wodę i postawiła obok budy.
Pojechałam do domu, jednak wcale nie uspokojona. Za jakiś tydzień musiałam kupić jajka. Oczywiście jak przypuszczałam - psy znowu bez wody i te krótkie łańcuchy i żar lejący się z nieba. Tego było za wiele. Przez cały ten czas odkąd zobaczyłam biedne psiaki, zastanawiałam się, co mogę zrobić. Zwrócenie uwagi najwyraźniej nic nie dało.
Cóż  było robić - pozostawało tylko zawiadomienie Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.
Czyli donos. Nie - nigdy nie napisałam i nie napiszę - tak zawsze myślałam.
A z drugiej strony te psy ! Jak im pomóc ?
No i napisałam - podając nazwisko i numer telefonu. Za jakiś czas pani z TOZ skontaktowała się ze mną i prosiła o bliższe informacje. Potem zdała mi relację z kontroli - nie będę tutaj rozwodzić się nad jej przebiegiem.
Oczywiście cała rodzina łącznie z babulką była wzburzona - no bo jak to, o co chodzi i w ogóle dlaczego !
Najbardziej w tej całej sytuacji dziwi i boli fakt, że przecież ci sami ludzie, którzy skazują na taką poniewierkę swoje własne zwierzęta, równocześnie hołubią inne. Widziałam - synowa owej staruszki ma dwa małe pieski ubrane w kubraczki i trzymane na kolanach.
Jednak ku mojej satysfakcji po kontroli zaszły pewne zmiany. Po pierwsze jeden z psów dostał dużą, prawie luksusową budę - zakupioną na allegro. Drugiemu budę przesunięto w cień. Obydwa dostały dłuższe łańcuchy. Zabłocone podwórko zostało wyłożone betonowymi płytami i psy już nie taplały się w błocie.
No i miski z wodą i jedzeniem  stoją cały czas obok bud.
Babulka sama mi opowiedziała, że mieli kontrolę, bo ktoś na nich "nadał". Rozmawiając z nią stwierdziłam, że przecież to nic takiego, a w efekcie psy mają lepiej. Długo wtedy rozmawiałyśmy, ona opowiedziała mi wszystko ze szczegółami, a ja próbowałam jeszcze coś "łopatologicznie" tłumaczyć - że psom gorąco, że muszą pić, że muszą być spuszczane z łańcuchów itp. itd...
I nie przyznałam się, że to ja. Nie wiem czy się domyśla...  Być może.
Nie mam do siebie pretensji, chociaż nadal myślę, że sposób był naganny. Jednocześnie nie widziałam innego wyjścia. Mogłam jeszcze tylko nie zrobić zupełnie nic. Przyjeżdżać po jajka i udawać, że nie widzę.
Ale tak nie umiem.
Ta historia nauczyła mnie, że nigdy nie powiem już, że czegoś nigdy nie zrobię.
    
PS.
Dla kontrastu - psy szczęśliwe...