sobota, 23 listopada 2013

Dzieci Amelki



Urodziły się w czerwcu 2011 roku. Koziołek Adi i kózka Ada - najładniejsza parka koźląt jakie dotychczas mieliśmy. Amelka mimo moich obaw bardzo dobrze zaopiekowała się swoimi dziećmi. Wszystko układało się pięknie - maluchy rosły, Amelka karmiła, a ja cieszyłam się z gromadki koźląt - tamtego lata urodziło się ich pięć.


A potem nieoczekiwanie zaczęło się pasmo nieszczęść.
Najpierw zachorowała  jedna z matek - Puci, której nie pomógł weterynarz, a nawet przypuszczam, że dobił ją zbyt dużą dawką leku. Zostawiła dwa maluchy Pipi i Pepe, ale ich historię opiszę innym razem.
A pod koniec października coś zaczęło dziać się z Adą. Przewracała się i nie umiała wstać, aż w końcu zupełnie przestała chodzić. Oczywiście weterynarz nie wiedział co jej jest. Od momentu gdy zachorowała zaczęłam nazywać ją Adelka. Miałam dziwne wrażenie, że jej pierwsze imię Ada, które fajnie komponowało się z imieniem nadanym bratu,  przyniosło jej jakąś złą karmę. Nie pomyśleliśmy, że źle się kojarzy, sąsiadka - właścicielka fabryki psów właśnie tak ma na imię. Czy miało to jakieś znaczenie ? Może nie, ale kózka i tak została przemianowana na Adelkę. 

                                                               Adi i Adelka  23.10.2011

Zimę Adelka właściwie przeleżała, dopiero z wiosną nasze starania, leczenie i ćwiczenia przyniosły efekt - Adelka wstała. Ale chodziła jakoś tak krzywo, no i często trzeba było pomagać jej wstać. Pierwsze dni na wypasie na zmianę spędzaliśmy z Adelką pilnując, żeby się nie przewracała. A ona stała,  patrzyła na trawę i nie jadła. Po kilku dniach zaskoczyła - zaczęła skubać  i potem było już coraz lepiej.
Do dzisiaj nie mogę zapomnieć tej strasznej zimy - zachorował kozioł Bartek i nie dało się go uratować, chora była Adelka, po Puci zostały dwa osierocone maluchy, w styczniu zachorowała Baśka, a do tego wszystkiego w lutym zupełnie nagle padł Adi. Wieczorem był zdrowy, a rano mąż po wejściu do koziarni znalazł go nieżywego - to była już kompletna rozpacz i porażka.
Adi zapowiadał się na wspaniałego kozła, jako jedyny odziedziczył po ojcu - Bartku rasy norweskiej piękną długą okrywę. I oczywiście miał zostać u nas.
Tak mnie te wszystkie problemy załamały, że chciałam zrezygnować z hodowli. Co robimy źle ? Czy to pech czy nasza wina? Powiedziałam mężowi, że albo dowiemy się co się dzieje, albo ja już więcej nie chcę mieć kóz. Oddaliśmy Adiego do badania i sekcja też nic nie wykazała !
Żałuję, że wtedy nie wiedziałam o  istnieniu forum dla koziarzy, z którego w sumie najwięcej można się dowiedzieć. W tamtym czasie wypytywałam różnych weterynarzy i nikt nic nie umiał  pomóc, a wręcz uzyskiwałam sprzeczne informacje, szukałam książek, ale te które przeczytałam niewiele mi wyjaśniły.
Wiosna wraz ze słońcem przyniosła poprawę, a i ja też pogodziłam się z tymi stratami. 
Adelka pasła się razem z innymi kozami, chociaż chodziła lekko skrzywiona na bok, nieźle sobie radziła.  Gdy pozostałe kozy zaczynały wieczorną gonitwę "z górki na pazurki" czasem też biegała razem z nimi.  Wreszcie też dowiedziałam się co jej dolega - weterynarz, który ostatnio przyjeżdża do naszych kóz stwierdził wadę rozwojową - dysplazję stawu biodrowego i w tym wypadku nie było możliwości wyleczenia.


                                                     Adelka - jeszcze zdrowa

  
                                                      Adelka i inne kozy - maj 2013

Spodziewałam się, że kózka nie pożyje długo - te jej ciągłe problemy z poruszaniem i huśtawka - raz lepiej, raz gorzej - odbiły się na jej zdrowiu ogólnym.  I nic na to nie można było poradzić.
1 listopada straciliśmy też Adelkę.
Dzieci Amelki naznaczone jej traumą żyły zbyt krótko. Pocieszam się tym, że było to dobre kozie życie - pełne zabawy, swobody, soczystej trawy, naszej troski i miłości.   


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz