poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Hexi - ku pamięci


11 sierpnia 2010 roku około drugiej nad ranem widziałam moją Hexi ostatni raz -  miała wtedy ponad 17 lat.
Wczoraj minęły trzy lata od tej nocy kiedy  poszła do lasu umrzeć. Nie mogę patrzeć na jej zdjęcie i piszę przez łzy mimo, że minęło już tyle czasu.
To był niesamowity pies. Wiem - to banalne stwierdzenie, przecież wszyscy kochają swoje zwierzęta i każde jest wyjątkowe.
Kiedy sięgnę pamięcią do czasu gdy do nas przyjechała z Austrii - bo to gończy tyrolski- zupełnie nie pamiętam, żeby jako szczeniak zrobiła nam jakieś szkody. Raz tylko poszarpała moją jedwabną spódnicę - od początku cały czas przebywała z nami - a wtedy  siedziała pod moim biurkiem. Zawstydziła się tym bardzo i już niczego nigdy nie pogryzła. Nie rozstawaliśmy się z Hexi  nigdy - była albo ze mną w firmie albo z mężem - gdy wyjeżdżał lub jechaliśmy wszyscy razem. Jedyny wyjątek to nasze podróże do Szwecji, musieliśmy zostawiać ją u rodziców, ponieważ wjazd psów był możliwy tylko po dwutygodniowej  kwarantannie - tak było jeszcze przed wejściem do Unii. Dopiero gdy dziesięć lat temu przeprowadziliśmy się do lasu, Hexi sama zadecydowała, że nie będzie już ze mną w pracy i dzień spędzała latem na podwórku  a zimą w domu. 
Żeby o niej opowiedzieć musiałabym opowiedzieć siedemnaście lat życia a to przecież niemożliwe. Więc gdybym miała określić ją jednym słowem - to była  "dama". Zachowam w sercu wszystkie chwile i mimo tego, że mam inne psy i inne zwierzęta, Hexi na zawsze pozostanie tym najukochańszym i niezastąpionym.
I tak jak była damą przez całe życie, tak też elegancko i z wyczuciem odeszła.
Przez ostatnie dwa miesiące życia męczyły ją ataki padaczki - poza tym jak na siedemnastolatkę była w zadziwiającej kondycji - biegała, skakała i przewodziła stadu naszych psów. Pod koniec lipca ataki były już bardzo częste i silne, żadne lekarstwa nie pomagały.
10 sierpnia wróciłam wieczorem do domu, martwiąc się, że zaczynają się późne powroty - zaczął się sezon prób w filharmonii, a Hexi choruje i właściwie cały czas powinna być pod opieką. Co robić i jak to zorganizować?
Wszystkie psy łącznie z Hexi w  podskokach przywitały się ze mną, a ja martwiłam się dalej.  Oglądałam coś w telewizji gdy Hexi podeszła do mnie i patrząc mi w oczy wesołym wzrokiem, delikatnie - jak to ona - chwytała zębami pilota, którego trzymałam w ręce - tak jakby chciała się bawić. Nigdy wcześniej tak nie robiła, zdziwiłam się - lecz zmęczenie i zmartwienie wzięło górę. Powiedziałam tylko coś do niej, chyba tylko pogłaskałam i nic więcej...A mogłam przecież pobawić się chwilę lub przytulić.
Bo wtedy nie wiedziałam, że to było pożegnanie.
Zwykle po każdym ataku chodziła jak pijana po domu, dlatego starałam się po wszystkim wyprowadzić ją na ogród - tam jest więcej przestrzeni i przede wszystkim tam nie obijała się o meble.
Tej nocy obudził mnie jej kolejny atak, tym razem wyjątkowo długi.  Po nim jak zwykle wyprowadziłam  Hexi na ogród i półprzytomna położyłam się na chwilę. Za jakieś 10 minut wyszłam sprawdzić co się z nią dzieje. A Hexi zniknęła.
Do rana szukałam jej w każdym zakamarku na ogrodzie i podwórku - nie było jej. Nie wiem jakim sposobem i którędy wyszła - psi instynkt kazał jej uciec do lasu. Nigdy więcej jej nie zobaczyłam...
Chociaż to irracjonalne to przez kolejne kilka dni przeszukiwałam las, żeby ją chociaż pochować... i  nie znalazłam.
I nie mogę pozbyć się myśli, że sama wybrała ten właśnie moment,  tak aby nie sprawiać swoją chorobą więcej kłopotu...
Nie mogę już dłużej pisać bo płaczę... więc ku pamięci umieszczę tylko kilka zdjęć, na których Hexi jest już wiekowa - 15 lat i więcej...Za jej młodości nie było aparatów cyfrowych, ale mam na pamiątkę jej całego długiego życia z nami wiele zdjęć.
                                                  
                                                      
Hexi uwielbiała pływać
Szczęśliwe dni : Kaj, Hexi i Birka