Niestety wejdzie - a wiem to od dzisiejszego ranka. A było to tak.
Wczorajszego wieczora Birka długo nie chciała wejść do domu tylko pilnowała czegoś na podwórku.
W końcu zainteresowałam się, wyszłam sprawdzić i usłyszałam jakiś łomot. Dobiegał od strony starej obórki gdzie trzymamy drzewo. Gdy przysłuchałam się dokładniej okazało się, że to odgłosy chyba z kosza na śmieci. Birka kręciła się tam, a ja nie chciałam przy niej sprawdzać, co jest w środku. Kot, kuna czy jeszcze coś innego. Gdybym otworzyła kosz i to coś wyskoczyłoby, to Birka mogłaby je zagryźć. A tego chciałam uniknąć. Zawołałam ją do domu z myślą, że pójdę sprawdzić później. Ale też wczoraj doszło nowe zmartwienie. Właśnie odkryłam w naszym nowym domu, do którego będziemy przenosić się lada moment - plamę wody na podłodze. Dach przecieka ! Oczywiście zadzwoniłam do dekarza, ale miał wyłączony telefon. I tak kilka godzin mieliłam ten problem - no jak to - nowy dach i przecieka ??? Na dodatek męża nie ma i nie chciałam go martwić, więc "przeżuwałam" to sama.
Kiedy już położyłam się do łóżka zapomniałam, że miałam iść sprawdzić co siedzi w koszu.
Dzisiaj rano uniosłam klapę i co zobaczyłam ? Dwie myszy leśne - mniejszą i większą. Niestety nie żyły.
O jaka jestem głupia - wczoraj nie pomyślałam, że tam może być przecież mało powietrza.
I one biedaczki pewnie udusiły się - przeze mnie. Kosz był pusty, bo wczoraj odbierali śmieci, one jakoś podniosły klapę, wpadły i nie umiały się wydostać. Dlaczego tam wczoraj nie zajrzałam ???
Całą drogę do pracy przepłakałam, jeszcze teraz łzy mi kapią - jaka jestem jednak czasem bezmyślna.
Przez moje zmartwienia nie żyją niezwyczajne, sprytne myszki, które umiały nawet podnieść klapę kosza na śmieci.
Wiem - tyle jest tragedii na świecie, tylu ludzi umiera, a ja tu płaczę po dwóch małych myszach. Ale jednak gdy sobie wyobrażam ich cierpienie i to z mojej winy... Mogły żyć. Wstyd mi bardzo.
Podobna do tych poległych mysz leśna zwana Magistrem mieszkała z nami przez dwie zimy |