sobota, 23 grudnia 2017

List do M.



To była zima stulecia. Aby wyjść z kuchni na werandę, trzeba było siekierą odrąbać lód z drzwi. Urodziłaś mnie w samym jej apogeum. Ten chłód został we mnie na zawsze i może dlatego nie umiem być wylewna. Ty też nigdy taka nie byłaś. Kochająca i dbająca, trochę surowa i na pewno nie całuśna. Jednak nigdy mi to nie przeszkadzało, myślałam pewnie, że wszystkie mamy takie są.
Gdybym chciała jednym słowem określić dzieciństwo, to na pewno było szczęśliwe. I normalne - bez większych burz i katastrof. Odczuwałam tylko może większą niż u innych dzieci kontrolę - po szkole trzeba było iść prosto do domu, nie zbaczać gdzieś do koleżanek, czy też włóczyć się z nimi . Oczywiście nieraz nie udało się dojść do domu, trzeba było np. brodzić w wielkim bajorze, lub lecieć do sklepu na lody.
A Ty zawsze zaraz o tym wiedziałaś. Miałam pecha, zwykle w takiej niesubordynacji widziała mnie jakaś Twoja koleżanka z pokoju nauczycielskiego i zaraz "doniosła". "Lania" nie było, ale reprymenda i kara tak. I wychodzić po południu mogłam tylko na lekcje do szkoły muzycznej i zbiórki harcerskie, żadnego łażenia do kina czy po koleżankach.
Pamiętam też boje o znienawidzoną czapkę. Oczywiście za rogiem zaraz lądowała w kieszeni. Granatowa w białe pasy zaliczyła niezłą wpadkę. Czekaliśmy przed szkołą na zbiórkę, zima, ciemno, czapka oczywiście w kieszeni, z której jakoś wypadła. Chłopcy znaleźli i zanim mi ją oddali, bawili się kopiąc między sobą, co oczywiście wcale mi nie przeszkadzało. No i oczywiście, musiałaś akurat wtedy wracać ze szkoły, a pracowałaś w tej tuż obok mojej podstawówki, po drugiej stronie ulicy. Ale była awantura !
Jako nastolatka nigdy nie miałam tego, co miały koleżanki. Na przykład wszystkie latały w supermodnych chodakach, a ja nie. Wreszcie w siódmej klasie miałam je już dostać, ale w pierwszy dzień wiosny część klasy uciekła z lekcji. Nie mogłaś się z tym pogodzić - przewodnicząca samorządu klasowego, wzorowa uczennica ( tak, tak to ja ) i wagary. Za karę nie dostałam upragnionych drewniaków. W końcu i tak kupiłaś mi je chyba pół roku później.
Być może Twoje metody wzbudziły czy też wzmocniły moją chęć odróżniania się od innych. Kiedy pod koniec liceum wyciągnęłam z szafy tatową czarną marynarkę, włosy obcięłam prawie na jeża, a zamiast kolczyka nosiłam sztuczne oko, to nic nie mówiłaś. A swoim koleżankom wydziwiającym w pokoju nauczycielskim odpowiadałaś spokojnie - córka dobrze się uczy, a to jak się ubiera to jej sprawa. Nigdy tego nie zapomnę - w tamtych czasach to był akt odwagi i zaufania.
Kiedy siostra podrosła, stwierdziłaś chyba, że nawzajem będziemy się pilnować i już wtedy  mogłyśmy wychodzić na koncerty i imprezy. Założyłyśmy wtedy punk - rockowy  zespół - same dziewczyny, mnie przypadła rola perkusistki. Wyobrażam sobie ile Cię to kosztowało, w końcu nasze miasto to nie metropolia, wiele osób Was znało, komuna jeszcze miała się dobrze i każdy wychylający się był na celowniku !
Jednak nigdy nic mi na ten temat nie powiedziałaś.
Truskawkowe pola - to był czas naszej wspólnej wytężonej pracy, jednak Ty robiłaś tam najwięcej. Mimo harówki fajnie spędzaliśmy czas, w zbiorach pomagały nam tłumy Twoich koleżanek, ech jak tam było wesoło. Na truskawkowym polu po raz pierwszy poczęstowałaś mnie papierosem, oficjalnie akceptując fakt, że palę. Byłam już studentką, ale ten gest i tak był niezwyczajny.  
Studia - nie dostałam się na obleganą psychologię, przeczekałam w studium, a potem zdałyśmy obie i studiowałyśmy na jednym roku. Wtedy zaczęły się wyjazdy w Polskę, wpadki oczywiście też były. Pamiętam spektakularną - powiedziałyśmy, że jedziemy na rajd studencki do Szczyrku. Wracamy do domu, a Ty z groźną miną pytasz, co robiłyśmy nocą w Krakowie ? Oczywiście jakaś Twoja koleżanka ( ależ dużo ich było !) widziała nas jak koczujemy na dworcu i nie omieszkała o tym powiedzieć.
Po tamtej awanturze w końcu przestałyśmy ściemniać i już zawsze mówiłyśmy, gdzie jedziemy i z kim. A Ty uwierzyłaś, że nie robimy nic złego. Zresztą większość tych dziwnych ludzi przewijała się przez nasz dom. Pamiętam pewien poranek, gdy zastałaś śpiącego na naszych schodach Angelo z dredami, który przyjechał w nocy i nie chciał nas budzić, czy też odwiedziny Sławka w mongolskiej czapeczce i boso - przyjechał na Święta Wielkanocne bodajże w marcu i wzbudził sensację na całej ulicy.
Tolerowałaś, a nawet niektórych lubiłaś, tak jak Mariusza, którego wpuszczałaś na górę pod naszą nieobecność - robiłaś mu jajecznicę i kanapki, bo przecież wiedziałaś, że ma przepustkę z wojska i wpadł tylko chwilę.
Kiedy rzuciłam pracę w szkole, pewnie ciężko było Ci się z tym pogodzić. Jednak wiedziałaś, że jak sobie coś postanowię, to żadna siła mnie nie zmusi do zmiany decyzji. Nie walczyłaś więc, chociaż pewnie było Ci żal, że nie kontynuuję rodzinnej tradycji.  
Zięcia też zafundowałam ci niestandardowego, dobrze, że dukał trochę po polsku. Kiedy po roku wspólnego mieszkania (a jakże - w naszym domu, bo Wy już mieszkaliście wtedy w lesie ) oświadczył się, to pewnie kamień spadł Ci z serca. Myślałaś, że nigdy nie wyjdę za mąż, nawet kiedyś powiedziałaś mojej koleżance - Ania jest inna niż wszystkie i zawsze robi wszystko po swojemu. Sama też zdecydowałaś się późno, więc pewnie dlatego nigdy nic na ten temat mi nie mówiłaś.

A potem przyszedł czas spokoju, wydałaś obie córki, doczekałaś się wnuczek, mieszkałaś w cudownym miejscu. Lubiłaś odwiedziny rodziny i znajomych, lubiłaś ich ugościć, nakarmić ( gotowałaś przecież doskonale ) i pogadać.
Nasz dom był zawsze otwarty - i ten w mieście, i ten w lesie.

Kiedy wróciłaś do miasta, początkowo byłaś nieszczęśliwa. Potem jednak okazało się, że nie była to zła decyzja, cóż - wiek i zdrowie nie pozwalają na mieszkanie w głuszy. I pojawiła się prawnuczka - wielka radość w tych ostatnich latach Twoich i Taty.


Cieszę się, że bywałaś w moim nowym domu, który zbudowałam tuż obok Waszego. Chociaż wtedy już nie wiedziałaś gdzie jesteś i u kogo.

A teraz muszę sprostać tej Wigilii - bez Ciebie.
Dziękuję Mamo. Do zobaczenia.