środa, 29 maja 2013

Baśka


Baśka to pierwsza koza taka całkiem nasza. Urodziła się 31 stycznia 2007 roku  - jej mama Klara to jeden z maluchów uratowanych przed rzezią pijanego poprzedniego właściciela. Teraz jest najstarsza w naszym stadzie. Pamiętam, jak była malutka to wskakiwała mi na ręce - najpierw na klocek słomy potem - hop i już była u mnie.

Teraz to stateczna koza, ale niestety niepełnosprawna. Zeszłej zimy nagle zaniemogła- przestała wstawać, nie wiadomo z jakiego powodu. Po miesiącu leżenia jedna tylna noga była kompletnie pozbawiona skóry i jakby podkurczona. Walczyłam o nią bardzo- miała przecież małą Barbie, bardzo z matką związaną. Nie chciałam by powtórzyła się sytuacja z Puci, która odeszła i zostawiła dwójkę maluchów. Ale to temat osobny.
Wyprawialiśmy cuda - łącznie z ćwiczeniami na wyciągu - aby zachować ruchomość stawów i mięśni.
I udało się - teraz co prawda ma unieruchomiony staw kolanowy, ale funkcjonuje prawie normalnie - umie nawet biegać z tą jedną podkurczoną nogą.

                                                        Baśka z córką Barbie

Baśka nie od razu tak kochała swoje koźlę. Czasem koza nie wiadomo dlaczego nie akceptuje swojego dziecka. Urodziła latem 2011 jako ostatnia i miała tylko jednego malucha - kózkę, którą nazwaliśmy Barbie - taka była ładna. Niestety Baśka nie chciała jej karmić, co prawda mała napiła się siary, ale potem było coraz gorzej.
Aby Barbie mogła cokolwiek zjeść, trzeba było kilka razy dziennie przytrzymać Baśkę. Bałam się też, żeby jej czegoś nie zrobiła w nocy, ale Barbie czuła ten brak akceptacji i kładła się zawsze daleko od matki. Żal było na to patrzeć - taki biedny maluch próbujący podejść i odganiany rogami.
Po jakimś czasie nastąpił przełom - zobaczyłam, że już śpią przytulone do siebie. Nawet teraz, gdy już mają swoje boksy ( jak Baśka była chora trzeba je było rozłączyć) to są mocno ze sobą związane.


Ten opis to swoisty seans terapeutyczny - puściły mi trochę nerwy i stąd ten wczorajszy post.
Niepotrzebnie - cały ten zgiełk nie jest tego wart. Wystarczy jedna próba w Filharmonii i przekierowanie myśli na inny, przyjemniejszy tor !!! Oczywiście problemy nadal istnieją, ale na swoim miejscu, czyli gdzieś na trzecim planie. 



wtorek, 28 maja 2013

Wiosenny kisiel

Obiecałam sobie, że nie będę pisać o tym drugim nurcie mojego życia, w którym zwykle wiosną kumulują się wszystkie stare i nowe problemy. Niestety nie da się od niego uciec. I zamiast cieszyć się rozkwitającą przyrodą, nie mam na to siły - wiosna to dla mnie bardzo trudny czas.
Życie zwykłych ludzi, którzy tak jak ja porwali się na swoje" biznesy" przypomina pływanie w kisielu.
Niby płynę, ale każdy ruch męczy nieprawdopodobnie.
Ostatnimi czasy nie czuję żadnej satysfakcji z tego, że sama sobie jestem sterem, żeglarzem itd...nic nie chciałam od tego państwa, sama zorganizowałam sobie swoje miejsce pracy, ale ono - państwo - nie dość, że tego nie docenia, to jeszcze nie pozwala normalnie żyć. Zewsząd tylko ciosy jak obuchem a normalny ( nie polityczny lub urzędniczy) człowiek czuje się jak na celowniku. Swoje dokładają też ci wszyscy coraz gorsi - niestety- ludzie...Co się dzieje ???
Najchętniej zostawiłabym  wszystko i zaszyła się w lesie z moimi kozami.
Ale cóż - trzeba dokończyć budowę domu, a brak alternatywy na jakieś inne działania, zresztą nawet nie wiem czy w obecnej sytuacji byłby jakiś sens wymyślać coś innego i zaczynać od początku...Tak naprawdę to chciałabym hodować kozy na poważnie i z tego żyć - i przede wszystkim nie ruszać się z domu...
  
Szkoda, że maj w tym roku taki deszczowy...rzadko trafia się słoneczny dzień, a dla mnie najpiękniejszym kolorem jest zieleń podświetlonych słońcem młodych liści. Jak sobie popatrzę od razu mi lepiej...

                                    A taka żaba jeziorkowa nie musi "męczyć się w kisielu".
                                       

środa, 15 maja 2013

Majowe koźlaki

Kiedy kraj opanowało majowe szaleństwo postanowiłam nadrobić zadania domowe. I jak to zwykle bywa - planowanie to czas stracony. Jeszcze 1-szy maja upłynął spokojnie - kręciłam się po domu i ogrodzie, no i po południu pożegnałam męża - wybrał się na dwudniowe polowanie - dyżur w łowisku. Wieczorem, gdy przestało padać i wypuściłam kozy na wybieg,  zauważyłam, że naszej nowej kozie Pauli nagle powiększyły się wymiona.
Paula zastąpiła naszą malutką Pippi, mamy ją od marca i podobno była "zakocona". Obserwowaliśmy ją cały czas  i  nie było widać żadnych zmian. Mąż twierdził nawet, że na pewno nie jest w ciąży, a mnie z kolei wydawało się, że jednak jest.
Tak spieraliśmy się półtora miesiąca, a Paula cały czas wyglądała tak samo.
Tego wieczora jednak "dojki"  Pauli nie dawały mi spokoju, przed północą poszłam jeszcze sprawdzić - Paula stała z podniesionym ogonem, ale poza tym żadnych oznak porodu ...Pomyślałam, że pewnie jest za wcześnie i jeżeli nawet będzie rodzić to nie tak zaraz...  i poszłam spać. Oczywiście śniły mi się jakieś wystające kopytka itp... i rano z niepokojem pobiegłam zobaczyć, co się dzieje. Moje przeczucia sprawdziły się - już od drzwi domu słyszałam głośne meczenie. Wpadłam do koziarni i na korytarzu stały dwie malutkie kózki, drąc się w niebo głosy.
Nie wiem jakim sposobem wydostały się z boksu ! Natychmiast dostawiłam je do matki, bo przecież musiały napić się siary !!!
Zaczęły - na szczęście- ssać prawie od razu, były też pięknie wylizane i suche.
A Paula stała jakby nigdy nic zadowolona z siebie bardzo.
Ale mieliśmy szczęście - nie dość, że to młoda koza - pierworódka, to poradziła sobie sama i obyło się bez komplikacji.
No i w związku z tymi sensacjami praktycznie cały czas wypełniły mi kozy - obserwowałam czy wszystko jednak z koźlętami w porządku. Poza tym Paula  meczała dając do zrozumienia, że chce iść na łąkę
Niestety pogoda była straszna - 2 i 3 maja lało cały dzień i nie dało się dosłownie wyściubić nosa .Cóż więc mi pozostało - koza meczy i chce jeść- na siano nawet nie spojrzy, więc rwałam trawę, suszyłam w domu, żeby nie jadła mokrej i latałam z tą trawą do koziarni.
Pełne szaleństwo...
Tak oto spędziłam ten majowy weekend :)))

                                                    Kózki na pierwszym spacerze z mamą.

                                                                  Pepsi - 10 dni

                                                                  Pipsi - 19 dni