piątek, 29 listopada 2013

Żegnaj Baśka


Chociaż moje życie wcale nie składa się wyłącznie z pożegnań, to tak właśnie dość dziwnie może wyglądać ten blog. A to dlatego, że dopiero tutaj mogę opisać wszystkie moje zwierzęta i zwykle w chwili, gdy już ich ze mną nie ma. To taka forma upamiętnienia zwierzaków, z którymi biegnie mi życie. W ten sposób łatwiej mi będzie zachować w pamięci naszą wspólną historię.

Baśka - pierwsza urodzona u nas przed prawie ośmiu laty koza wczoraj zakończyła swój żywot.
Dokładnie pamiętam dzień jej urodzin - 31 stycznia 2007 roku leżałam chora w łóżku i nie wychodziłam do kóz cały dzień. Rano dostały podwójną porcję siana i mąż wybył.
Pod wieczór  byłam jakaś niespokojna i  mimo gorączki stanęłam na progu domu, aby posłuchać odgłosów z koziarni, ponieważ za tydzień - dwa spodziewaliśmy się wykotów. Niby nic nie słyszałam, ale jednak postanowiłam sprawdzić.
Weszłam - a  koło Klary stała śliczna, czyściutko wylizana kózka. Pierwsza nasza ! Kiedy tylko mogłam siadałam na kostce słomy i patrzyłam na malutką Baśkę - jak fajnie bryka, jak pije mleko. A ona nauczyła się wskakiwać mi na ręce. Gdy tylko wchodziłam do koziarni Baśka wskakiwała na kostkę słomy,  odbijała się i już była u mnie. Postękiwała zadowolona z siebie i mogła tak siedzieć bardzo długo, a nawet czasem zasypiała mi na rękach.
Czas mijał - kózka wyrosła na ładną kozę, specjalistkę we wspinaczce po rosnące możliwie jak najwyżej kąski. Ach te kozy - tam wysoko rosną na pewno najlepsze !  Czasem też była marudna, jak jej coś nie pasowało, meczała swoim dość dziwnym głosem. Zresztą każda koza ma swój charakterystyczny, niepowtarzalny głos.     


W maju 2008 roku urodziła koźlę - niestety nieżywe. Za to mieliśmy dużo dobrego "basinego" mleka.
A gdy latem w 2011 Baśka urodziła śliczną Barbie, niestety okazała się bardzo histeryczną matką. Nie zaakceptowała faktu bycia mamą, nie chciała karmić i uciekała od koźlątka.
Cóż było robić -  staraliśmy się kilka razy dziennie dostawiać małą do wymienia i pilnowaliśmy, żeby nic się nie stało. Z upływem czasu było coraz lepiej ale ile nerwów nas to kosztowało !
Aż po jakimś prawie miesiącu spały już razem przytulone do siebie.

 
Lato 2011 roku kończyło się, a na nas spadały kolejno problemy z kozami - opisałam je w poprzednim poście.

                                                      Baśka prowadzi gromadkę koźląt

W styczniu tamtej feralnej zimy zachorowała też i Baśka.  Po dwóch miesiącach udało się ją wyprowadzić na tyle, że poruszała się  na trzech nogach - w lewej przedniej  pozostał przykurcz w stawie kolanowym.
I jakoś dawała sobie radę.
Niestety w lipcu tego roku Baśka znowu zaczęła niedomagać - weterynarz stwierdził problemy ze żwaczem. Ale kolejny raz udało się ją wyleczyć i kilka miesięcy było dobrze.
A od zeszłego tygodnia problemy powróciły - Baśka słabła, chociaż miała apetyt - zwłaszcza na dobre rzeczy,  np. świeżą trawę ze szklarni, którą zostawiam zawsze na zimę dla kóz.
We wtorek po południu już nie miała siły ustać nawet na łokciach. Cały czas byłam koło niej, bo ciągle próbowała wstać i nie dając rady przewracała się na bok. Serce ściskało mi się z żalu, gdy patrzyłam na waleczną kozę walczącą ze swoją niemocą, a ja nie mogłam jej pomóc. Późnym wieczorem uspokoiła się i o północy zostawiłam ją przeżuwającą cofkę. Wydawało się, że lekarstwa zadziałały więc poszłam spać.
Rankiem niestety było już bardzo źle i wiedziałam, że to są ostatnie godziny naszej Baśki.
Nic już nie mogłam zrobić oprócz tego, że byłam z nią, głaskałam po szyi i za uszami, tam gdzie lubiła. Odeszła w nocy, spokojnie - sama , bo nie byłam w stanie jej towarzyszyć.
Żegnaj Baśka.

                                            
PS
Bardzo cicho w koziarni bez Baśki.




sobota, 23 listopada 2013

Dzieci Amelki



Urodziły się w czerwcu 2011 roku. Koziołek Adi i kózka Ada - najładniejsza parka koźląt jakie dotychczas mieliśmy. Amelka mimo moich obaw bardzo dobrze zaopiekowała się swoimi dziećmi. Wszystko układało się pięknie - maluchy rosły, Amelka karmiła, a ja cieszyłam się z gromadki koźląt - tamtego lata urodziło się ich pięć.


A potem nieoczekiwanie zaczęło się pasmo nieszczęść.
Najpierw zachorowała  jedna z matek - Puci, której nie pomógł weterynarz, a nawet przypuszczam, że dobił ją zbyt dużą dawką leku. Zostawiła dwa maluchy Pipi i Pepe, ale ich historię opiszę innym razem.
A pod koniec października coś zaczęło dziać się z Adą. Przewracała się i nie umiała wstać, aż w końcu zupełnie przestała chodzić. Oczywiście weterynarz nie wiedział co jej jest. Od momentu gdy zachorowała zaczęłam nazywać ją Adelka. Miałam dziwne wrażenie, że jej pierwsze imię Ada, które fajnie komponowało się z imieniem nadanym bratu,  przyniosło jej jakąś złą karmę. Nie pomyśleliśmy, że źle się kojarzy, sąsiadka - właścicielka fabryki psów właśnie tak ma na imię. Czy miało to jakieś znaczenie ? Może nie, ale kózka i tak została przemianowana na Adelkę. 

                                                               Adi i Adelka  23.10.2011

Zimę Adelka właściwie przeleżała, dopiero z wiosną nasze starania, leczenie i ćwiczenia przyniosły efekt - Adelka wstała. Ale chodziła jakoś tak krzywo, no i często trzeba było pomagać jej wstać. Pierwsze dni na wypasie na zmianę spędzaliśmy z Adelką pilnując, żeby się nie przewracała. A ona stała,  patrzyła na trawę i nie jadła. Po kilku dniach zaskoczyła - zaczęła skubać  i potem było już coraz lepiej.
Do dzisiaj nie mogę zapomnieć tej strasznej zimy - zachorował kozioł Bartek i nie dało się go uratować, chora była Adelka, po Puci zostały dwa osierocone maluchy, w styczniu zachorowała Baśka, a do tego wszystkiego w lutym zupełnie nagle padł Adi. Wieczorem był zdrowy, a rano mąż po wejściu do koziarni znalazł go nieżywego - to była już kompletna rozpacz i porażka.
Adi zapowiadał się na wspaniałego kozła, jako jedyny odziedziczył po ojcu - Bartku rasy norweskiej piękną długą okrywę. I oczywiście miał zostać u nas.
Tak mnie te wszystkie problemy załamały, że chciałam zrezygnować z hodowli. Co robimy źle ? Czy to pech czy nasza wina? Powiedziałam mężowi, że albo dowiemy się co się dzieje, albo ja już więcej nie chcę mieć kóz. Oddaliśmy Adiego do badania i sekcja też nic nie wykazała !
Żałuję, że wtedy nie wiedziałam o  istnieniu forum dla koziarzy, z którego w sumie najwięcej można się dowiedzieć. W tamtym czasie wypytywałam różnych weterynarzy i nikt nic nie umiał  pomóc, a wręcz uzyskiwałam sprzeczne informacje, szukałam książek, ale te które przeczytałam niewiele mi wyjaśniły.
Wiosna wraz ze słońcem przyniosła poprawę, a i ja też pogodziłam się z tymi stratami. 
Adelka pasła się razem z innymi kozami, chociaż chodziła lekko skrzywiona na bok, nieźle sobie radziła.  Gdy pozostałe kozy zaczynały wieczorną gonitwę "z górki na pazurki" czasem też biegała razem z nimi.  Wreszcie też dowiedziałam się co jej dolega - weterynarz, który ostatnio przyjeżdża do naszych kóz stwierdził wadę rozwojową - dysplazję stawu biodrowego i w tym wypadku nie było możliwości wyleczenia.


                                                     Adelka - jeszcze zdrowa

  
                                                      Adelka i inne kozy - maj 2013

Spodziewałam się, że kózka nie pożyje długo - te jej ciągłe problemy z poruszaniem i huśtawka - raz lepiej, raz gorzej - odbiły się na jej zdrowiu ogólnym.  I nic na to nie można było poradzić.
1 listopada straciliśmy też Adelkę.
Dzieci Amelki naznaczone jej traumą żyły zbyt krótko. Pocieszam się tym, że było to dobre kozie życie - pełne zabawy, swobody, soczystej trawy, naszej troski i miłości.