Wreszcie stało się - mamy swoje siano. I nie tylko trochę jak zazwyczaj, ale naprawdę dużo - na tyle, że powinno wystarczyć na całą zimę dla naszego stada kóz.
Od lat mąż jak mantrę powtarzał, że musimy mieć własne siano. I jak to uparty koziorożec powoli dążył do tego celu.
Gromadził sprzęt - nie jakieś tam "Johndeery", ale wiekowy i kupowany okazyjnie w Austrii.
Od kilku już lat kosiliśmy i zbieraliśmy, ale zawsze to nie było to. A to kosiarka nie taka, a to brak ciągnika, a jak już był, to trzeba go było zmienić na taki z napędem na cztery. I tak w kółko.
Również czasu na porządne sianokosy zwykle było mało, lub gdy pogoda sprzyjała, to mąż akurat musiał wyjechać. I chociaż każdego roku zbieraliśmy coraz więcej, to jednak zawsze trzeba było siano dokupić.
W związku z tym jednak pozostawał dylemat - gdzie było zbierane ? Tego sprzedający zwykle nie mówił. Nie wiadomo więc czy z łąki położonej przy ruchliwej drodze, czy też spod komina jakiejś fabryki, a może z sąsiadującej z pryskanym zbożem ? Dopiero zeszłego roku udało się zakolegować z rolnikiem zza lasu, który ma duże stado krów i sprzedał nam dobre, własne siano i owies.
Szczęśliwie i ku satysfakcji mojego koziorożca a i mojej również - w tym roku wszystko zagrało. Sprzęt i pogoda i czas.
W jeden dzień rozładowaliśmy i upchnęliśmy pod wiatą trzy przyczepy. I kolejną prawie całą przyczepę do żółtego magazynu.
Robota ciężka lecz przyjemna. A zakopanie się w pachnącym sianku, zjazdy z góry na dół, sprawiały mi niesamowitą, dziecinną niemal frajdę. Zamiast jechać do południowego Tyrolu, gdzie w spa można kapać się w sianie, miałam taką tutejszą domową wersję. Jeszcze gdybym sianem wypełniła wannę z ciepłą wodą, to już byłoby całkiem tak samo. I chociaż siano nie alpejskie, to równie ziołowo - ekologiczne.
Co najdziwniejsze po tej harówce czuję się zupełnie dobrze. Czyli sposób alpejskich rolników działa znakomicie - na regenerację sił po sianokosach - sen w sianie.
Trzeba dopchać - jedzie kolejna porcja |
Barakowóz miał być dla koziołków, ale jest magazynem na siano |
Zmęczenie nie dało dokończyć - jutro też jest dzień |
Został jeszcze kawał łąki na następny weekend. A potem drugi pokos. Mam nadzieję, że będą równie udane.
No to Wam sie udało i lie wrażeń. Tęsknię za tym...
OdpowiedzUsuńUdało się i radość z tego wielka. Pozdrawiam :)
UsuńZazdroszczę siana!
OdpowiedzUsuńNie zazdroszczę ciężkiej pracy, od samego czytania bardzo się zmęczyłam ...
Już odreagowałam zmęczenie, a było rzeczywiście duże. My dwa koziorożce same sobie szukamy roboty. Ech ... ;)))
UsuńTrafienie z pogodą w czasie sianokosów to szczyt szczęścia.Ciezka praca ale kózki będą zadowolone jedząc smaczne zdrowe sianko.Pozdrawiam cieplutko i słoneczka życzę.
OdpowiedzUsuńWszystko dla kóz - sama w to nie wierzę... Pozdrowienia z lasu :)
UsuńDobry wieczór, Andziu! Ciesze sie, ze zaprosiłaś mnie na swojego bloga. Przeczytałam kilka Twoich tekstów i mam ochotę na więcej. Piszesz o bliskich mi sprawach a do tego dobrym, przejrzystym stylem.
OdpowiedzUsuńNajbardziej oczywiscie interesują mnie kozie sprawy, ale mysle, że znajdę u Ciebie jeszcze wiele innych, ciekawych rzeczy.
Trawa bedzie i u nas wkrótce koszona. Mamy prawie hektarowa łąkę a trawa już na niej po pas.Mam nadzieje, ze zdązy wyschnąc, bo w zeszłym roku mokło po kilka razy a my przewracaliśmy i przewracaliśmy. W efekcie powstało czarne, nieładnie pachnące siano, którego kozy prawie w ogóle nie chciały jeść. na szczęście mielismy jeszcze dwuletnie i to uratowało zima sytuację.
Pozdrawiam Cie ciepło, Andziu!:-))
Olgo - cieszę się i dziękuję za miłe słowa. Mam kilka niedoścignionych blogowych wzorów - Twój między innymi :)
OdpowiedzUsuńDobrej pogody na sianokosy życzę ! Pozdrowienia :)
Kawał siana zmieściliście w "żółtym magazynie"!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Fakt, zmieściło się dużo. Nie wiem tylko gdzie teraz upchniemy koziołki :))
OdpowiedzUsuńPozdrowienia z lasu :)
Jestem bardzo zadowolony że wszedłem na ten blog.
OdpowiedzUsuń