wtorek, 2 lutego 2016

Roszady czyli nieustanny koziołkowy problem


Od jakiegoś czasu starałam się myśleć wybiórczo. Oczywiście w głowie ciągle gonitwa, ale o tej jednej sprawie cisza. Najtrudniej było w  koziarni. Kiedy doglądałam kóz omijałam go wzrokiem, chociaż jak zawsze domagał się głaskania i  spoglądał ufnie tak jak tylko zwierzęta potrafią.
Nie wiedział, że to właśnie on ma być tym pierwszym.

Pepe

Gdy zostały same - Pepe i mała Pippi, obiecałam, że zostanie z nami do końca swoich dni. Za to jak pilnował swojej chorej matki Puci, za to jak potem gdy już odeszła, zaopiekował się Pippi.
I chociaż nieraz jak to koziołek rozrabia, bodnie znienacka którąś z kóz i w zasadzie jest "bezużyteczny", to tak trudno jest pogodzić się z tym, że jego czas pewnie już niedługo się skończy.

Lato toczyło się swoim torem, a pracy z kozami było dużo więcej niż zwykle - po raz pierwszy mieliśmy tyle mleka. Koźlęta rosły, a ja nieustannie zastanawiałam się co robić.  Wszystkie boksy zajęte. W pierwszym od lewej Pepe. W drugim - Antonia kózka i Maniek wykastrowany koziołek - obydwoje rocznik 2014. Trzeci - Amelka z dwoma koźlętami. Czwarty - Barbie. Z prawej strony  kolejno -  Frida, potem Pipsi z synkiem Iwo, w kolejnym Paula i w ostatnim Pepsi. Obok boksu Pepsi stanowisko do dojenia i dojarka. Z drugiej strony obok boksu Pepe - zlew i sprzęt: - bańki udojowe, miski itp. Nijak nie da się tego przestawić ani zabrać.
Gdy przyszła pora, Iwo przeprowadził się do koziołków, ale zostały koźlęta wrednej Amelki - Cezary i Celinka. Teoretycznie można było zabrać też Cezarego, ale jak - taki trzymiesięczny maluch do trójki kozłów - no przecież nie poradziłby sobie. Póki co zostały z matką w jednym boksie. Byłam pełna obaw jak to będzie. Oczywiście odganiała maluchy od paśnika, więc sianko trzeba było rozkładać też w innych kątach boksu. Ale dawała małym pić, oczywiście wtedy gdy miała na to ochotę. Tak więc siłą rzeczy nie była dojona, ale mleka mieliśmy wystarczająco dużo i bez niej. Za to koźlęta tak długo karmione rosły pięknie. Jednak boks stawał się coraz ciaśniejszy dla całej trójki. Najgorzej miała Celinka - przeganiana przez matkę i rogatego brata.

Celinka i psy

Latem wysprzątaliśmy dokumentnie koziarnię i pod paśnikami zrobiła się wolna przestrzeń. I jedna z kózek dwuletnia, czarnolica Pepsi postanowiła przeprowadzić się do mamy Pauli. Przeczołgiwała się jakoś pod paśnikiem i spała razem z matką. Ostatnio już nawet przestała wchodzić do siebie po zejściu z pastwiska. Boks stał pusty.

Pepsi i Maniek

W końcu przyszedł czas na decyzje. Zima się zbliżała nieubłaganie i kozy coraz rzadziej wychodziły na pastwisko.Celinka nie mogła być zamknięta cały dzień z Amelką.
Ponieważ mój mąż jest "niepiśmienny" siłą rzeczy to ja mam na głowie całą papierologię. I muszę wypełnić zgłoszenie uboju do Państwowej Inspekcji Weterynaryjnej. Pewnej listopadowej niedzieli powiedziałam, że w końcu to napiszę. Reszta beze mnie - tylko proszę o datę, bo muszę wpisać w papierach.
Mężowi, który całe lato powtarzał, że Pepe idzie pierwszy "na kiełbachę" na wieść o tym, że będzie musiał zawieźć głowę i jakiś inne poubojowe części do badania, mina nieco zrzedła.
Zaczęliśmy jeszcze raz rozważać - skoro Pepsi mieszka z Paulą, to przeprowadzimy Celinkę i Cezarego do jej boksu. No to świetnie ! Wieczorem podczas karmienia otworzyłam boks i Celinka z bratem ochoczo rozpoznawali swoje nowe miejsce. Aż tu nagle Pepsi narobiła wrzasku. Nie widziałam co się stało, ale Paula musiała ją zaatakować.  To była chwila, bo zaraz się uspokoiły. Zamknęłam koziarnię - maluchy poszły spać jeszcze do matki i następnego dnia po powrocie z pastwiska miały zamieszkać w nowym boksie. Rano niespodzianka - okazało się, że Pepsi wróciła do siebie. Czy to spięcie czy też widok nowych lokatorów spowodowały powrót ? Od tego czasu już nie przechodziła do Pauli.

Pepsi

I co teraz ? Nie było wyjścia - Celinka zamieszkała na korytarzu, a Cezary został z matką. Do wiosny. Wtedy razem z Pepe i Mańkiem dołączą do koziołków na innej łące. Tam też - mam nadzieję - będzie wreszcie gotowe pomieszczenie dla nich. Zwolni się miejsce dla ewentualnych przyszłych maluchów. A dla Celinki boks powstanie na miejscu gdzie stoi dojarka. Za jakiś czas kozy przecież zasuszą się, będzie więc półroczna przerwa w dojeniu. Nowe stanowisko zrobimy na zewnątrz lub pod wiatą - będzie dużo czasu, aby jakoś to wszystko urządzić. Koziołki - Grachos, Kajtek i Iwo zimę spędzą w starej oborze.

Ale mam dużo miejsca ;)

Tak więc wiosną czeka nas wiele pracy. Wykończenie domu ( tynki zewnętrzne i taras) znowu odsunie się w czasie. Nic to - cieszę się i kamień, a właściwie wielki głaz spadł mi z serca.
Jeszcze nie teraz. Jeszcze mam czas. Wiem, że rozstanie z którymś z koziołków będzie konieczne, ale to będzie kiedyś.



Buszujące w sosnach ( na naszej łące - sosny i tak do wycięcia)





 

13 komentarzy:

  1. Trudne są takie decyzje i zawsze człowiek stara się przesunąć problem na potem mimo świadomości,że temat wróci.Piękne masz stadko.Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozum mówi jedno, a serce drugie. Zwykle u mnie wygrywa rozum, takie decyzje są nieuniknione i wiem o tym. Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Niestety nie da się zatrzymać wszystkich koziołków. Kozy rodzą co roku i co rok dochodzą nowe. W końcu zaczną się kryć w pokrewieństwie, matkę, siostrę, córkę. Jako ich hodowcy jesteśmy za nie odpowiedzialni. Warto o tym pamiętać. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie Esti, to jest problem - budynki nie są z gumy. Koziołki, które mieszkają z kozami odpowiednio wcześnie kastrujemy, aby uniknąć krycia w pokrewieństwie :)
      A jak u Ciebie - wrócisz do hodowli ?
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Chcę ale od chcenia jeszcze kawałek drogi. Nie wiem czy w tym roku się wyrobię z grodzeniem. A powrót kóz zależy właśnie od tego.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jaka jest procedura przy uboju koziołka? Cieszę się, że tym razem się udało odwlec... kurcze... aż mi ciarki przeszły jak czytałam... ech...

    OdpowiedzUsuń
  5. Trzeba wysłać do PIW-u najpóźniej dzień przed - zgłoszenie, tam wpisać numery kolczyków i inne dane, a także jeszcze osobę uprawnioną do uboju. A potem głowę i wnętrzności zawieźć do badania do najbliższego zakładu utylizacyjnego.
    Kilka lat temu jak padła koza to weterynarz przyjeżdżał stwierdzić zejście, po czym odrąbywał głowę i zabierał do badania. Potem przyjeżdżali po resztę. Teraz jest "lepiej" - zabierają w całości.
    Pierwszy raz jak przyjechali po kozę, to płakałam dwa dni. Okropne przeżycie, ale cóż i do tego można się "przyzwyczaić". Nie jest to łatwe, ale można.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję za te wszystkie informacje. Uwielbiam kozy ale czasami wydaje mi się, że byłabym o wiele szczęśliwsza a na pewno moje zycie byłoby dużo prostsze bez nich... one tak krótko żyją...
      A powiedź mi są przy tym uboju czy zgonie jakieś opłaty?

      Usuń
    2. Nieraz myślę, że moje życie również byłoby łatwiejsze, ale po tylu latach z kozami już nie widzę innej możliwości, tzn. życia bez nich. Poza tym tak się przyzwyczaiłam do mleka, sera, śmietany, że sklepowe omijam szerokim łukiem :)
      Co do odbioru padłej kózki, to zarejestrowany producent rolny nie płaci wcale, nie wiem jak jest z badaniem po uboju, bo jeszcze tego nie doświadczyłam. Myślę,że też za darmo.
      Te wszystkie procedury z ubojem czy padnięciem dotyczą kóz zarejestrowanych
      (jak moje).
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  6. Macie jakieś sprawdzonego rzeźnika do uboju? Chcieliśmy też zgłosić ubój jednej kózki, ale trzeba mieć rzeźnika, który ma dokumenty, że miał chociaż 6mscy stażu w rzeźni... Nikogo takiego w okolicy nie znalazłam, tutaj rządzi się szara strefa i np. świniobicia robią osoby, które się na tym znają, ale papierów nie ma. Trudno, więc ubić cokolwiek z kolczykiem, a samemu... szkoda :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie nie mamy ale wiem, że najlepiej załatwić kogoś z małej, lokalnej masarni, gdzie mają zawsze rzeźnika z papierami.

      Usuń
    2. Dziękuję za podpowiedź :)

      Usuń