sobota, 19 marca 2016

Ostatni kot


Od kilku lat jakoś wcale nie myślałam o kotach. Wszystkie starania skoncentrowały się na kozach i psach. Lub raczej psach i kozach, choć właściwie biorąc pod uwagę czas z nimi spędzony, to kolejność jest nieistotna.
Jednak ostatnio odwiedzając znajome blogi szczególną uwagę zwracam na koty. Dlaczego ? Czyżbym zatęskniła za kocią obecnością w domu ?
W obecnej sytuacji wiem, że kota u mnie nie będzie, czy też raczej nie może być, ale jednak...
Koty towarzyszyły mi niemal przez całe życie. Dzieciństwo spędzone na przedmieściach w domu z dużym ogrodem, pozwalało na trzymanie całej menażerii, mieliśmy nawet kury. Kotów przewinęło się wiele, zawsze był przynajmniej jeden. Niektóre szczególnie zapadły mi w pamięć - np. biała, niebieskooka, niezwykle mądra Kitka - zginęła potracona przez sąsiada na naszej cichej uliczce. Brązowy, pręgowany kocur zwany Grubym,  który przez całe życie cierpiał na jakąś paskudną chorobę skóry, Włóczykij - czarno biały wariat zrzucający mi na głowę książki z półki.
Potem przez wiele lat kota nie miałam, towarzyszyła mi tylko ukochana Hexi, o której piszę tutaj.
Jednak nieraz myślałam o tym, aby usiąść jeszcze kiedyś na fotelu z kotem na kolanach.
To marzenie tak wielokrotnie wypowiadane, spełniło się zupełnie nieoczekiwanie.


Kot był w pakiecie z domem. I od kiedy wiadomo już było, że tam zamieszkam, problem kota a właściwie kotki, spędzał sen z powiek wszystkim zamieszanym w sprawę ludziom. Jak to będzie ???
Od lat kiedy z moją Hexi przyjeżdżałam na weekend, kot czyli Kicia wyprowadzała się w panice na cały mój pobyt. Spała w stodole, przemykała bokiem i w ogóle omijała dom szerokim łukiem. A miała powód. Hexi jako pies rasy gończej wszystkie koty, które znalazły się w zasięgu jej wzroku z zapałem goniła, jak najbardziej zgodnie ze swoim instynktem.
Tak było zawsze i związku z tym nie mogłam mieć i Hexi i kota, zresztą koleje losu też na to nie pozwalały. Pies towarzyszył nam wszędzie, a z kotem już raczej tak się nie da.
Ostatni rok przed przeprowadzką do lasu mieszkałam w starej kamienicy w centrum miasta.
Pewnego wieczora wracałam z psem do domu, a gdy przechodziłyśmy przez podwórko, nagle z jakiegoś krzaka skoczyło na grzbiet Hexi COŚ. Ona zesztywniała, a ja zobaczyłam, że na jej plecach siedzi niezbyt duży szary kot. Miaucząc przeraźliwie wbił pazury w skórę psa, Hexi otrzepała się, kot spadł na ziemię i wcale nie miał zamiaru uciekać. Wręcz przeciwnie - zjeżył się i rzucił na nią z pazurami.
Hexi podkuliła ogon i czym prędzej pobiegła w stronę drzwi, ciągnąc mnie za sobą.
No nie, czegoś takiego nigdy jeszcze nie widziałam - Hexi czmychająca przed kotem.
Od tej pory zawsze przed wyjściem na spacer, Hexi zatrzymywała się w bramie lękliwie rozglądając się, czy gdzieś nie czai się ten koci potwór. A i tak kilka razy jeszcze w ciemnościach bojowa kotka znienacka spadała z jakiejś gałęzi prosto na jej grzbiet, co utrwaliło informację, że takie spotkanie może być bardzo bolesne.
To doświadczenie okazało się kluczowe w sprawie rychłego zamieszkania z kotem. Gdyby tylko jeszcze Kicia zrozumiała, że nie wolno jej uciekać.
Tamtego lata dwa miesiące przed przeprowadzką pewnej soboty siedzieliśmy na werandzie. Nagle pojawiła się Kicia, która nie odnotowawszy mojego z Hexi przyjazdu spokojnie przyszła z jakiejś wędrówki. Ale tym razem gdy zobaczyła psa, nie uciekła jak zwykle w panice, tylko wskoczyła na płot i spoglądała z góry co będzie dalej. Hexi natomiast zamiast jak zwykle rzucić się na nią lub chociaż obszczekać, odwróciła się i odeszła. Wszyscy byli w szoku, Kicia również. Ku naszej radości spełniło się - kot zrozumiał, że nie wolno uciekać a pies, że nie wolno gonić. Zwielokrotnione intensywne myśli zostały odebrane !
I tak od tej pory zaczęło się powolne oswajanie. Po kilku tygodniach Kicia spokojnie spała na fotelu, a Hexi jakby nigdy nic przechodziła obok, zawsze jednak czujnym okiem sprawdzając, czy coś nie spadnie jej nagle na głowę.
Wszyscy byli zadowoleni, a ja nieraz sobie myślę, że ten rok w kamienicy nie poszedł na marne. Chociaż "męczyłam się"  tam na drugim piętrze strasznie, to po latach wiem, że właśnie po to tam mieszkałam. Po to, żeby Hexi przestała gonić koty, a właściwie tego jednego - naszego domowego.

Niemożliwe stało się - Hexi i Kicia razem

Kicia mieszkała w naszym domu grubo ponad dziesięć lat, potem ze mną kolejne siedem. Musiała mieć prawdopodobnie prawie dwadzieścia lat. Prawdopodobnie, ponieważ już jako dorosły kot przeprowadziła się od sąsiadów mieszkających trzy domy dalej, którzy kotów mieli kilkanaście i nie panowali nad ich przyrostem.
Ostatniego roku życia była już dosyć problemowa, choć i tak była w zadziwiającej formie. Jednak co noc budziła mnie miaucząc strasznie, wypuszczałam ją na dwór, a ona po chwili wracała, przedtem "pukając" w okno,  co wyglądało tak, że rzucała się z pazurami na szybę. Nieraz w nerwach huknęłam na nią, niewyspana wiecznie i przez to rozdrażniona. Niezbyt chętnie też trzymałam ją na kolanach, bo kilka razy zwymiotowała na mnie znienacka. Cóż, chore i wiekowe zwierzę to nieraz duży kłopot. Oczywiście kotka była kochana, wygłaskana, a nerwy puszczały mi rzadko.
Odeszła dwa miesiące po mojej ukochanej Hexi - w październiku 2010. I podobnie jak ona - zniknęła w lesie. Na zawsze.
  

Birka lubiła "iskać" Kicię

Birka i Kicia



6 komentarzy:

  1. Świat zwierząt niby podąża podobnymi ścieżkami co świat ludzki ale jednak to dwa zupełnie różne światy i to my możemy się uczyć od nich a nie one od nas. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mysle, Andziu, że powracajace marzenie o kocie w domu pojawiło się u Ciebie jako tęsknota za spokojem, za zyciem, gdy nie musisz gdzieś gnać by zmagać się z biurokracją, hałasem, fałszem czy sztucznością, za prostym odpoczynkiem. Ot, po prsotu miło byłoby mieć wiecej czasu. Połozyć sie na kanapie z psem z jednej strony a kotem z drugiej i miziać je serdecznie, nie musząc nigdzie się spieszyć.
    Myslę tez, że gdyby przyplątał sie do Was jakis kot uznałabyś to za wyrok losu i przygarnęłabyś mimo obaw i niemozności. Bo serce swoje a rozum swoje.
    Ze wzruszeniem oglądam fotografie Birki i Kici.Moja Zuzia tez tak kiedyś z jednym z naszych kotów leżała...
    Pozdrawiam Cie ciepło, Andziu!:-))*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koty przemykają tylko przez nasze podwórko, przeganiane skutecznie przez psy. Na pewno znalazłby się jakiś do przygarnięcia, jednak w chwili obecnej musiałabym chyba przynieść jakiegoś zupełnie malutkiego do domu. Ale mój mąż nie lubi kotów bo uważa, że w lesie są szkodnikami ( i poniekąd ma rację). Szkoda, bo chyba chciałabym jeszcze zasiąść z kotem na kolanach...
      Może i teraz się ziści (?)
      Serdeczne leśne całusy ;))

      Usuń
  3. Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, cieszę się, że spodobała Ci się ta historia. Leśne pozdrowienia zasyłam oraz życzę dobrego 2020 roku :)

      Usuń