sobota, 12 października 2013

Magister


Nieraz sobie myślę, że coś ze mną nie tak lub mało we mnie pierwiastka kobiecego, czy też jakkolwiek to nazwać - faktem jest, że nie piszczę i nie uciekam na widok takiego stworzonka.
Jesienią bodajże cztery lata temu - jak to zwykle jesienią bywa - do domu zaczęły ściągać myszy. Nie powiem, że lubię ich zapach i pozostawiane wszędzie kupki. Wobec tego mąż kupił łapki - amerykańskie, których konstrukcja pozwalała w miarę humanitarnie (?) czyli natychmiast uśmiercić mysz.
Kilka myszy szybko poległo, a potem zaczęło dziać się coś dziwnego. Z łapki zaczęła znikać przynęta a klapka, która powinna opaść, dalej pozostawała otwarta.
Trwało to dobrych kilka dni - my zostawialiśmy na łapce kawałki jedzenia, po czym stwierdzaliśmy, że jedzenie zniknęło, a łapka nadal jest otwarta. I wokół nie było żadnych śladów kupek.
Pewnego wieczora stałam w kuchni dumając nad tą łapką, gdy nagle poczułam na sobie czyjeś spojrzenie.
Odwróciłam się powoli i zobaczyłam wychylający się zza zamrażarki mały łepek z dużymi uszami i wielkie, błyszczące oczy wpatrujące się we mnie. Te oczy zdawały się pytać - a dlaczego chcesz mnie zabić???
Popatrzyliśmy dłuższą chwilę na siebie i stworzonko zniknęło za zamrażarką.
Zamknęłam łapkę i schowałam do szuflady. I już więcej nie próbowałam jej nastawiać.
Magister - bo tak nazwaliśmy to stworzenie - zjawiał się punktualnie o siódmej wieczorem, zjadał to, co dla niego zostawialiśmy i znikał. Od czasu do czasu  nocą buszował po kuchni i zabierał do swojego mieszkanka gdzieś na strychu zapasy. Jak przenosił orzechy włoskie ? Cóż - to jakaś wybitna leśna mysz ! Potem toczył te orzechy po strychu a my śmialiśmy się, że Magister gra w kręgle. Tak spędziliśmy razem zimę. Wiosną Magister przyprowadził malutkiego potomka, ale po kilku dniach razem wyprowadzili się do lasu.
Kolejnej jesieni Magister nie pojawił się. Zaglądałam za nim, wystawiałam jedzenie ale nic - pomyślałam więc, że pewnie nie przeżył. Swoją drogą - jak długo żyją takie "nadmyszy" ?
Zeszłego roku Magister znowu zawitał u nas. Przetrwaliśmy ostrą i długą zimę, kiedy wiosną nagle w spiżarni za łazienką pojawiło się mnóstwo myszy. Postawiliśmy tam zwykłe łapki i niestety....
Magister zamiast siedzieć na swoim strychu, schodzić do kuchni i zjadać to co mu zostawiałam, zaczął  odwiedzać również tamto pomieszczenie.
I stało się - kiedyś nie zdążył ściągnąć jak zazwyczaj przynęty - spadająca łapka coś mu uszkodziła. Znalazłam go w łazience, kiedy wspinał się powoli i z wysiłkiem po rurze na swój strych. Pomogłam mu - podtrzymałam, żeby się nie ześliznął. Na zdjęciu, które mu wtedy zrobiłam, później zobaczyłam na łepku ślady krwi.
I nigdy więcej go już nie widziałam.
Tak oto łakomstwo zgubiło naszą super mądrą mysz leśną zwaną Magistrem.
A w tym roku myszy łapałam pułapką żywołowną i wypuszczałam do lasu.
    

2 komentarze:

  1. Andziu mnie zauroczył Twój blog już jakiś czas temu. Przeczytałam od deski do deski wszystkie wpisy. Bardzo spodobał mi się Twój sposób pisania, no i oczywiście kozy, temat bardzo mi bliski ... historia magistra, wzruszyłam się . Też miałam kilka przygód z myszami i nornicami w rolach głównych.
    Zaglądam często z nadzieją na nowy wpis.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za uznanie - cieszy bardzo ! Wpisy "rodzą się" długo - wyłącznie w wolnych chwilach w pracy a tych mało.
      Serdeczne pozdrowienia.

      Usuń