A historia z kozami zaczęła się właściwie przypadkiem - kiedy mój mąż mówił coś o krowach, które chciałby hodować, ja zawsze odpowiadałam - eee tam krowy, ja wolę kozy. Nie przewidziałam, jakie to moje stwierdzenie może mieć konsekwencje.
Pewnego dnia nasz kolega uratował spod noża pijanego rolnika kozią mamę i parkę maluchów. Kolega zastanawiając się co zrobić, przypomniał sobie mojego męża gadanie o kozach dla mnie (nie wiem dlaczego akurat to moje zdanie wbił sobie do głowy !). No i przywieźli zabiedzoną, wystraszoną kilkuletnią kozę z koźlętami.
Taki był początek mojej z nimi przygody. To fascynujące, wesołe, mądre i przemiłe zwierzęta.
Kozie stadko mam już siedem lat i jest to w tej chwili wyłącznie hobby, fanaberia - czy jakkolwiek by to zajęcie nazwać. Czasem mam mleko i robię kozie serki, a czasem kozy nie przynoszą żadnego pożytku. Zżymam się na takie praktyczne myślenie i twierdzę, że owszem - przynoszą pożytek- są dla mnie miłym zajęciem i źródłem radości. Oczywiście są też z kozami problemy - każda hodowla je niesie - trzeba przede wszystkim poświęcić odrobinę czasu i trochę pracy.
Za to po powrocie do domu, pierwsze kroki kieruję do koziarni, bo tam zapominam o przykrościach i kłopotach istniejących w tym drugim - miejskim nurcie życia.
Barbie |
Doskonale Cię rozumiem, moja Melka przyszła do nas w ramach nowego zwierzątka hodowlanego z etykietą przyjaciel i kocham ją po prostu za to że jest taka jaka jest i nie ma dla mnie znaczenia czy jest przydatna czy nie. Ale też mieliśmy przed i ciągle - po co ci koza?? Tylko kłopot, śmierdzi itd. Zapach jest jak przy każdym zwierzęciu ale nie śmierdzi. Kontakt z nią przypomina mi kontakty z krówkami i cielaczkami jakie miałam w dzieciństwie... rozgadałam się...
OdpowiedzUsuńNo właśnie zadziwia mnie zawsze takie podejście - koza ( czy tez inne zwierzę ) to kłopot. Ludzie zrobili się bardzo wygodni. Wszystko ma być łatwe i bezproblemowe, a trochę pracy to zawsze dla nich kłopot. Ale my koziorożce zawsze robimy coś inaczej niż inni, prawda ? :)
Usuń