wtorek, 27 marca 2018

Czarne chmury





Życzyłam sobie na ten rok mniej - wszystkiego - emocji, pracy, zadań, inwestycji, stresu i tak dalej.
Jednak tak jak to często bywa, stało się zupełnie odwrotnie. Zaczęło się już 4 stycznia, w moje urodziny. Już od kilku dni oczekiwaliśmy wykotów. No i akurat kiedy zostałam sama w domu ( na jeden dzień ) wchodząc rano do koziarni już wiedziałam, że dzieje się. Petra rodziła, jedno koźlę już leżało przygniecione, z drugiego wystawało kopytko. Zajęłam się maleństwem, ale było bardzo słabe. Akcja porodowa nie posuwała się, więc zadzwoniłam po weta. Gdy przyjechał, kopytko było w tym samym miejscu. Wyciągnięte  koźlę żyło, ale też wyglądało słabo. Pierwsze w międzyczasie już zdechło, a drugie żyło do wieczora. Petra na szczęście miała się dobrze, chociaż widać było, że nie będzie miała mleka.
Następnego dnia miałam koncert, emocji znowu wiele - bo śpiewałam krótką solówkę.
Kolejne porody poszły dobrze, zaczęła Barbie, dwiema kózkami, potem Paula parką, potem urodziła Fela - kózkę, Amelka też kózkę i Pepsi również kolejną kózkę. Cieszyłam się bardzo z tego, że jest tylko jeden koziołek a sześć kózek. Taki wynik to rzadkość .
Wszystko toczyło się w miarę dobrze, chociaż pierwsze dni zawsze wymagają pomocy i uwagi. Trzeba było nauczyć kózki Barbie pić z jej długich do ziemi i grubych wymion, Pepsi uciekała przed swoją córką i zaskoczyła dopiero po dwóch dniach. Fela meczała w niebo głosy oddzielona od swoich sióstr i matki. Jej córka Frania z kolei zapychała się sianem blokując pyszczek, tak że mleko spływało na zewnątrz. Ponadto Fela miała mało mleka i Franię trzeba było podstawiać do innych kóz. Poza tym co kilka godzin wyciągać kluchę siana z pyska. Cóż, zawsze są jakieś akcje, jestem już przyzwyczajona.
Pod koniec stycznia nagle zachorowała Maja. Co prawda widziałam, że była osowiała, ale brałam to na karb zmiany - musiała oddać boks najpierw Petrze, a potem razem z Bertą zamieszkały w żółtej budzie, ponieważ ich boks zajęła Antonia, która miała rodzić jako ostatnia.
Pewnej niedzieli ( znowu byłam sama ) Maja padła nagle jak nieżywa, wniosłam ją do koziarni i nie wiedziałam co robić, czy można jej jakoś pomóc i co się stało. Kiedy myślałam, że już nie żyje, nagle zaczęła strasznie meczeć. Zadzwoniłam po weterynarza, pozostało tylko ulżyć jej cierpieniom.
Następnego dnia po południu zaczęła rodzić Antonia. I znowu akcja porodowa stanęła - kolejny raz weterynarz. Tym razem jednak nie mógł sobie poradzić z wyciągnięciem, jedno koźlę zahaczyło nogą i blokowało obydwa. Płaczu Antonii nie zapomnę nigdy. Obydwa koźlęta nie przeżyły, ponadto jedno było zdeformowane - połamane, pewnie na skutek bodnięcia przez wredną Amelkę.
Antonię po tym ciężkim porodzie ratowaliśmy z weterynarzem dwa dni. Nie udało się.
    
Luty przyniósł wielkie zamieszanie - burzyliśmy stare budynki - stodołę i oborę. Potem nadeszły wielkie mrozy. Kiedy nagle padł jedyny koziołek od Pauli okazało się, że kozy z dnia na dzień  prawie zupełnie straciły mleko. Nie wiem dlaczego tak się stało, w koziarni mamy elektryczne ogrzewanie i temperatura jest zawsze powyżej zera, nawet w największe mrozy.
Pod koniec lutego zachorował mąż. Najpierw przeziębienie, które przeszło w paskudną grypę. 3 marca wiozłam go do lekarza z temperaturą 39,5.
W poczekalni czułam nieomal fizycznie, że mnie - zazwyczaj zdrową i odporną -  też atakują jakieś bakterie czy wirusy. Do wtorku jakoś się trzymałam, ale w środę gdy temperatura skoczyła do 38,6 pojechałam do lekarza. Potem było jeszcze lepiej - ktoś musiał chodzić do koziarni, zgadnijcie kto ?
A tam też niewesoło, kózka od Pauli słabowita, trzeba było podstawiać do Pepsi, bo Paula zupełnie straciła mleko. Kiedy ja na szczęście szybko doszłam do siebie, mąż leżał trzy tygodnie. Jakby tego było mało, to w sobotę 17 marca zachorowała Barbie, znowu wet, lekarstwa i we wtorek już nie żyła. Zostały dwie dwumiesięczne sierotki kózki - Balbina i Bambie. W tym czasie też słabo wyglądała Paula, dostała lekarstwa, wydawało się, że jest lepiej, niestety od kilku dni było już coraz gorzej i wczoraj (26.03) odeszła.
Wcześniej zdechła jej malutka, potem  również kózka Pepsi. Wet zrobił sekcję - nic nie wykazała, wszystko w normie. Wygląda, że przyczyną padnięć były jakieś wady genetyczne. Barbie miała zapalenie wsierdzia.
Z Paulą nie wiadomo, bo już nie robiliśmy sekcji. Nie miałam siły.

Długo zastanawiałam się czy opisywać te perypetie, ale chyba muszę wyrzucić to z siebie. Chodzę i ryczę, nie mogę się uporać z tymi stratami i oczywiście się obwiniam.  Może jak napiszę, będzie lepiej.
Chociaż po tylu latach łatwiej mi jest pogodzić się ze stratą kóz czy koziołków, bo tak już jest w hodowli, że nie ma innego wyjścia. Jednak w takich momentach zawsze zastanawiam nad rezygnacją. Trzeba dużej siły i odporności psychicznej, a teraz widzę, że przy takim nagromadzeniu strat, już mi jej zaczyna brakować. Serce nie chce skamienieć.
Z drugiej strony patrzę na pozostałe kozy, rosną kolejne maleństwa, nie wiem co miałabym z nimi zrobić. Oddać, sprzedać, komu i gdzie ???
Jutro, po tym jak już zabiorą Paulę, pójdę do koziarni, nie byłam tam od niedzieli. Mam nadzieję, że gdy kozy spojrzą mi w oczy, to dodadzą siły i ochoty do życia. 


 

29 komentarzy:

  1. Ooo! Kochana, przytulam Cię bardzo mocno :) Oj przeszłaś... ogromnie współczuję... Dobrze, że o tym napisałaś, ludzie powinni wiedzieć szczególnie Ci, którzy myślą o hodowli, że to wcale nie jest tak różowo i wspaniale.
    My chcemy pozbyć się kozła 2 latka, z kolczykami. Za darmo, możemy zapłacić za transport. Szukamy mu dobrego domu, jak byś gdzieś słyszała to daj znać :)
    Mocno przytulam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nie powinnam opisywac swoich klęsk hodowlanych ale może ku przestrodze dla innych warto. W sprawie koziołka - może dasz ogłoszenie na forum kozolin2. Osobiście sama szukałam miejsca dla swoich koziołków, jest trudno...
      Serdecznie pozdrawiam i ciesze się, że uratowałaś te kózkę :)))

      Usuń
    2. Przykre zdarzenia w hodowli są równie ważne jak pozytywne, a nawet może ważniejsze, aby uzmysłowić sprawę realną. Masz hodowlę wsobną?

      Usuń
    3. Agatek skądże znowu, specjalnie mam dwa koziołki, żeby nie było pokrewieństwa. To był wypadek, pisałam, że czteromiesięczny koziołek pokrył kilka dni przed planowanym usunięciem swoją babcię Paulę. I ruja przyszła za wcześnie. Nasze kozy zawsze miały jesienią wrzesień - październik.

      Usuń
  2. Andzia, strasznie mi przykro :(wiem co przeszłaś bo swego czasu straciłam moją ukochaną kozulę ( z dnia na dzień ).
    Myslę, że masz jakąś bakterię,lub był to wirus to niemozliwe, żeby tyle na raz strat.
    Wykoty osłabiły organizm i jakieś świństwo wzieło górę.
    U mnie w ubiegłym roku wszystkie kozy po wykotach dostały biegunki, wet stwierdził wirusa i zaleczyłam to w ciągu tygodnia u wszystkich sztuk. a maluchy były 2 tygodniowe i też chodziły obsrane.
    nie wiem co Ci doradzić, ale może zapobiegawczo dla reszty jakieś zioła podnoszące odporność.
    Przytulam Cię bardzo mocno:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Artambrozjo dziekuję, wiem, że mnie rozumiesz. Opisałam skutki, przyczyny upadków właściwie w większości są mi znane, ale nie chciałam wdawać się w szczegóły, bo to nie forum dla koziarzy i post byłby zbyt długi.
      A propos wirusa to czym zaleczyłaś ?
      Pozdrawiam i ściskam :)

      Usuń
    2. W tej chwili , pamietam tylko Q-Tan forte, to bardziej na żwacz i trawienie. Postaram się jutro sprawdzić w moim zeszycie co im podawałam ( wszystko zapisuje nawet godzinę )i sie odezwę.
      Przytulam i spokojnych świąt życzę :**

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Izydorze, dziękuję. Trudno znaleźć weta, który znałby się i przede wszystkim chciałby leczyć kozy. Ten, piąty z kolei kiedyś długo pracował w owczarni jeszcze państwowej. Do tej pory na koźlę mówi jagnię i generalnie lecząc kozy opiera się na "owczym" doświadczeniu. Ale przynajmniej przyjeżdża w świątek, piątek i niedzielę i nie wyłącza telefonu jak inni. Wiem , powinnam zmusić go do pobrania tych próbek i zrobić badania krwi. Ale w tej serii padnięć nie było wspólnego mianownika.
      Petra rodząca jako pierwsza w ogóle nie powinna zostać pokryta. Słabe koźlęta to wypadkowa jej słabości i koziołka, który też nie powinien być ojcem. Antonia - jej koźlęta były duże i dobrze rozwinięte, sama miała pełno mleka. Błąd polegał na tym, że nie powinna przebywać ze swoją matką Amelką, bo bodnięcie uszkodziło koźlę, które zaklinowawszy się uniemożliwiło normalny poród. Chociaż mają dużo miejsca i swobodny wypas, to gdzieś musiała ją dopaść. Barbie i Paula nie zostały jesienią odrobaczone ze względu na ciąże, książkowo. Pasożyty stały się pierwotną przyczyną tych dwóch śmierci.
      Dodatkowo koźlęta Pauli były wsobne, czteromiesięczny koziołek - jej wnuk nie został odłączony od stada na czas, a okazał się wyjątkowo jurny. Poza tym w zeszłym roku ruje zaczęły się u nas wcześnie - jak nigdy w sierpniu, a dotąd były zawsze w październiku.
      Suma tych wszystkich błędów, zaniechań i niemożności dała taki efekt. Dlatego obwiniam siebie. Gdybym tylko mogła sama zrobić przy kozach to wszystko, co powinno być zrobione w odpowiednim czasie, a nie wiecznie prosić i czekać na uparciucha męża, to sprawy wyglądałyby zupełnie inaczej.
      Serdecznie pozdrawiam

      Usuń
  4. Całym sercem jestem z Tobą,bardzo współczuje.Życie czasami potrafi dowalić ale toczy się dalej i trzeba mieć nadzieją,że teraz to już będzie tylko dobrze.Dużo siły i zdrówka życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Halszko - bardzo dziękuję. Pewnie po jakimś czasie dojdę do siebie, tylko to poczucie winy jest straszne.
      Zdrowia również życzę i pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  5. No i co tu napisać mądrego?
    Nic się nie da.
    Współczuję strat i mam nadzieję, że limit nieszczęść na rok 2018 wyczerpaliście i teraz już będzie lepiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agniecha dziękuję. Też mam taką nadzieję. Jedno jest pewne, w tym roku nie będzie przypadkowych kryć. Jedyny nowy koziołek zszedł był, ogrodzenia w miarę umocnione, ucieczek podczas zeszłej rui nie było.

      Usuń
  6. Aż mnie ścisnęło w sercu jak czytałam Twojego posta....Nie chce myśleć co przezywałaś i przezywasz. Jednak ja bym poszukała przyczyny. Musi być ona i to bardzo poważna. Zwierzęta nie padają ot tak jak kawki jedna po drugiej. Zatrzymałabym się na temacie tego stanu zapalnego wsierdzia. Wywodują to bakterie , gronkowce i paciorkowce. Zrobiłabym badania krwi reszcie kóz, badanie mleka. Upewniła się co krąży we krwi, jakie baterie jak wygląda morfologia. Zbadałabym je na obecność gronkowca.Stajnie bym jak najszybciej posprzątała i zdezynfekowała ale tak naprawdę konkretnie. Wymalowała ściany, nie wiem czy masz ziemię czy wylewkę na posadzce. Jesli beton wymalowała wapnem gaszonym tak jak i ściany. Nie kredą tylko wapnem. Można kupić środki do dezynfekcji neutralne dla zwierząt nie drażniące , jeśli chcesz podam ci nazwę może uda ci sie kupić posypać tym nową ściółkę. Jaką wodę piły ? Z wodociągu czy ze studni? Ja wiem że to ciężki okres dla ciebie ale warto zawalczyć o te co zostało. Z wynikami badań będziesz wiedzieć czy są zdrowe czy im nic złego się nie stanie. Jak będą chore to z wynikami będziesz wiedzieć jak leczyć. Ze stajni wyrzucisz wszystko co złe. Przy takiej śmiertelności wet powinien zrobić badania. Jestem w szoku jestem strasznie przygnębiona twoją sytuacją. Dobrze że napisałaś ten post, szkoda że tak późno. Szukałaś pomocy u ludzi którzy też trzymają kozy ? Pisałaś na forum ? Trzeba było do mnie napisać wiadomość. Starałabym się ci pomóc, poradzić. Nie zostawaj sama w takich sytuacjach. Trzymajcie się zdrowo, wiem że nie jest wam łatwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Monia, dzięki za wsparcie. Już tak mam, że gdy mam problemy to unikam dzielenia się nimi. Napisałam ten post, ale nie jest mi lepiej. Może tylko niepotrzebnie rozdrapuję rany.Koziarnię ( nowa z 2009 roku )sprzątam gruntownie - dwa dni, jak koźlęta mają dwa- trzy miesiące. Mam dwie osoby do pomocy, jednego dnia wywalamy obornik, drugiego mycie, wapnowanie i odkażanie ( Agrisan ). Wodę mam ze swojej studni - badana.
      Badania krwi zrobię, muszę wiedzieć, co się dzieje.
      Serdecznie pozdrawiam :)

      Usuń
  7. Wróciłam do wcześniejszych postów zobaczyłam twoje kozule które odeszły... aż się popłakałam. Wiem że takie emocje moje emocje ci nie pomogą. jestem z tobą, bardzo mi przykro....

    OdpowiedzUsuń
  8. Andziu, bardzo Ci współczuję. Rozumiem, co przezywasz i jak Ci ciężko.Kiedy mnie było zbyt cięzko i nie dawałam rady psychicznie i fizycznie ze wszystkim sprzedałam kozy.Niby w dobre rece, ale cóz z tego, gdy nadal za nimi tęsknię. Nie ma dobrego wyjścia. Zawsze jakis ciezar człowieka gniecie, czy te kozy ma, czy nie ma. Trzeba mieć dużo wytrzymałosci psychicznej, no i dobre zdrowie by podołać hodowli. Trzeba umieć nie angażować sie nadmiernie emocjonalnie. Ja tego nie umiałam.
    Kochana, ściskam Cie i tulę tkliwie. Mam nadzieję, że najgorsze juz za Tobą!***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Olu dziękuję. Świadomość, że jest się zrozumianym pomaga, jednak jeszcze potrzebuję czasu. Teraz nie wiem, czy dobrze zrobiłam opisując te perypetie, wolę chyba jednak przeżywać problemy w zaciszu.
      Rezygnacja nie wchodzi w grę - jestem zdrowa i silna, psychicznie też. Momenty załamania trwają zwykle tylko chwilę. Popłaczę jeszcze pewnie trochę, ale cóż, trzeba iść dalej. Inne kózki mnie potrzebują. A ja potrzebuję zdrowego mleka :)))
      Serdeczne pozdrowienia !

      Usuń
  9. Nie wiedziałam, że takie trudne chwile przeżywasz. Dołączam się do chóru: zrób konkretne badania, zdezynfekuj, lecz pozostałe zwierzaki. Moja przyjaciółka Alina hoduje niedaleko kozy anglonubijskie - chucha i dmucha, nie można wejść do koziarni, nie zdezynfekowawszy się najpierw na macie, poza tym ręce... To ciekawa rasa, wymagająca, ale dająca konkretny dochód. Koziołki, jako że przenoszą gen mleczności, mają ogromne wzięcie. Ceny też konkretne. Może warto by było pójść w kierunku kóz rasowych?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jagodo, dziekuję - to pewnie jest jakiś pomysł. Chyba jednak nadużyłam słowa hodowla, moje stado to raczej przydomowy chów w celu uzyskania własnych wyrobów.A to, że takie duże to wynik trudności z pozbywaniem się naszych kózek, co jest raczej wadą niż zaletą. Poza tym ciągle jeszcze muszę jeździć do miasta bo to tam jest źródło utrzymania.
      Na szczęście mogę pozwolić sobie na wolne gdy wymaga tego sytuacja, np takie problemy jak opisałam.
      Niemniej jednak w profesjonalnej rasowej hodowli u nas nie widzę. Może gdybym to tylko ja decydowała o wszystkim, ale jest jak jest. Mąż jest oporny i ma zawsze inną wizję. Co do jednego jesteśmy zgodni, aby mieć co zjeść trzeba to samemu wyprodukować, wyhodować ( kóz nie jemy, ale mleko i sery ).Takie to czasy.

      Usuń
  10. Bardzo mi przykro. Tyle się działo, tyle smutków. Jesteś bardzo silna, piękna z ciebie duszyczka. Tyle w Tobie emocji, tak dbasz o swoje zwierzątka kochane. Poruszający post, ale też pokazujący Twoją siłę. Życzę z całego serca, by smutki się od Was odczepiły. Życzę zdrowia Wam wszystkim, zdrowia, siły, wytrwałości, poczucia spełnienia. <3 Bardzo serdecznie Cię pozdrawiam. Niech teraz wreszcie szczęście Cię otacza. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie dziękuję za miłe słowa i cieszę się, że dołączyłaś do grona obserwatorów :)
      Tak to już jest - życie czasem potrafi dołożyć i skumulować problemy, na szczęście zawsze potem jest okres luzu...Aż do następnej porcji :)
      Serdecznie pozdrawiam !

      Usuń
  11. Odpowiedzi
    1. Dziękuję i również ślę :)
      Podziwiam Twoją częstotliwość w pisaniu. Nie to co u mnie...

      Usuń
  12. Agniecha - nie nadążam . Może coś skrobnę w maju.
    Póki co pozdrawiam z lasu :)
    P.S.
    A tak w ogóle to przyganiał kocioł garnkowi !!!! ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tu Cię mam - kocioł naskrobał! Dalej garnuszku, pisz!

      Usuń
    2. Podobnie nam się kotłuje pod czaszką, lepiej bym tego tematu nie ujęła. Czuj Duch !

      Usuń